SZPITAL PSYCHIATRYCZNY cz.1 - co, jak, gdzie
02:17:00Hej, cześć i czołem. Dawno mnie tu nie było, zniknęłam z Internetu na 15 dni. 15 cholernych dni, które minęły mi bardzo szybko, ale można powiedzieć, że nie za fajnie.
O tym gdzie naprawdę byłam, wiedziała garstka osób, którym ufam. Długo biłam się z myślami, czy zrobić tu coś takiego. I tak, wiem, że to się rozejdzie z prędkością światła, a nawet szybciej. Nadal nie wiem czy dobrze robię, opisując tu to wszystko, ale trudno. Z Internetu nigdy nic nie znika, jestem tego świadoma. Mimo wszystko zaczynajmy.
Każdy ma jakieś problemy. Zawsze z grona moich bliższych znajomych to raczej ja miałam te teoretycznie "największe" (każdy radzi sobie z nimi inaczej, whatever - powiedzmy, że nie były to błahe problemy). Nieraz słyszałam, że muszę być mega silna, bo daję jakoś radę. Właśnie - jakoś dawałam, JAKOŚ. Nie zawsze mi to wychodziło. Przez 10 lat byłam sama, dopiero w sumie niedawno zaczęłam mówić o wszystkim otwarcie. Nie było to proste, ale starałam się.
Jakoś miesiąc temu poczułam się gorzej niż zwykle. Bardzo dużo spałam, byłam rozdrażniona, nie miałam na nic siły, czułam się jak w klatce. W głowie miałam całkowitą pustkę i był taki moment, że chciałam zniknąć. Po prostu zniknąć. Oderwać się od tego wszystkiego, co mnie otaczało. wszystko mnie przytłoczyło, nawet nie wiem kiedy.
(wiecie, sprawa mojej przeszłości i wspomnień to jeszcze grubszy temat, podzieliłam to na parę części i może do tego dojdziemy)
Chciałam się zmienić, nie czuć się już tak źle. Przez pewien okres chodziłam do psychologa, ale nie były to jeszcze systematyczne wizyty. Moja wychowawczyni i Pani dyrektor bardzo mnie w tym wspierały i za to im ogromnie dziękuję, ponieważ robią to nadal. Tak więc w czwartek, 12 maja udałam się Pani dyrektor z prośbą, aby mnie umówiła na wizytę, Wiedziałam, że uda jej się znaleźć szybciej wolny termin, niż gdybym chciała umówić się sama. Mimo to musiałam jej powiedzieć co się stało i dlaczego nagle potrzebuję pogadać z psychologiem. No nie ukrywam, nie podobało mi się to jeżdżenie tam, bo uważałam, że dam radę sama.
Reakcja dyrektorki była inna, niż się spodziewałam. Zobaczyłam łzy w jej oczach, widziałam, że się martwi. Nie chciała mnie wypuścić do domu. Bała się, że coś sobie zrobię i jak mówiła - nie wybaczyłaby sobie tego.
(ps nie zrobiłabym sobie nic)
Przyjechała po mnie karetka. Pojechałam do psychiatry, który w tamtym momencie stwierdził u mnie ciężką depresję. Płakałam osiem godzin bez przerwy, nie chciałam tam zostawać, a musiałam. Musiałam, bo wszyscy wokoło tego chcieli. I zostałam.
Nie miałam nawet jak się skontaktować z przyjaciółmi. Pozwolono mi na jeden telefon. Jeden cholerny telefon, który zbił z tropu wszystkich.
Zabrano mi telefon, zabrano mi wszystko. Nie znałam tam nikogo, nie miałam zamiaru nawet nikogo poznawać. Uważałam, że to banda chorych zabójców, którzy są naprawdę chorzy psychicznie.
Od razu podeszło do mnie pełno osób. Przedstawili się, pytając za co tu jestem. Nie chciałam im nic mówić, bo dlaczego? Dlaczego miałabym się zwierzać obcym osobom, które widzę pierwszy raz w życiu?
Przez parę dni było mi źle. Strasznie tęskniłam, odliczałam dni do powrotu. Jedyną osobą, z którą mogłam naprawdę pogadać, był Borys. Pamiętam, że przegadaliśmy ogólnie cały dzień. Tematy nam się nie kończyły.
Po jakimś czasie jednak zaczęłam rozmawiać z większą grupą osób.
Naprawdę myślałam, że do zakładu psychiatrycznego trafiają osoby zepsute, zdemoralizowane. Gdy zaczęłam wszystkich poznawać, dostrzegłam, że są normalni. Normalni, ale z większym bagażem życiowym.
Dużo się przez te dwa tygodnie nauczyłam. Bardzo dużo.
Tam nie da się nie myśleć, jesteś w ciągłym zamknięciu. Myśli sam przychodzą, nawet jeśli tego nie chcemy.
Najgorsze było to, że w ciągu tego czasu, trzy razy wyszłam na świeże powietrze. Trzy razy na trzydzieści minut. Tak, to było okropne.
Wiele osób do mnie dzwoniło. Tym samym doceniłam, ile tak naprawdę mam.
Ten post był przede wszystkim po to, aby pokazać Wam, że szpital psychiatryczny to nic złego. Trafiają tam osoby, które po prostu Bóg obciążył za bardzo. Nie każdy ma wspaniałe życie, nie każdy potrafi utrzymać nerwy na wodzy.
Ja cieszę się, że tam trafiłam. Odpoczęłam, naprawdę czuję się już lepiej.
Nie chodzi też o pomoc psychologiczną, tylko o osoby, które tam poznałam. Każdy inny, z innym krzyżem na barkach, a mimo wszystko potrafił coś wnieść do mojego życia. Każdą osobę, prawie każdą stamtąd doceniam.
Uważam, że to ważna lekcja, która mi się przyda. Na pewno mi się przyda.
Dobra, na dziś wszystko. Postaram się odezwać jak najszybciej, ale to nie takie łatwe. Wyjaśnienia w dalszych postach.
ps nie bierzcie mnie za psychiczną, ja tylko udaję
2 komentarze
Witaj Kamila. Wzruszył mnie twój post. Bardzo się cieszę że wynosisz z tego doświadczenia konkretne wnioski, życie bywa czasem okrutne i ciężkie ale nie wolno się poddawać. Pamiętaj że bardzo Cię z mamą kochamy i zawsze już tak będzie. Jesteśmy z Ciebie dumni.
OdpowiedzUsuńTaka prawda pikachu ty moja (tu Zuzu) To wszystko to pozory. Tak jak napisałaś że trafiają tam normalni ludzie tylko że oni mają ciężej w życiu, no ale są normalni
OdpowiedzUsuń